sobota, 27 grudnia 2014

Chapter 4

Dziewczyna spacerowała po ogrodzie należącym do ośrodka. Jednocześnie rozmyślała o sytuacji mającej miejsce dzisiejszego ranka. Trudno było jej pogodzić się z tym przez co musi przechodzić Luke,jendocześnie nie potrafiąc sobie wyobrazić jak bardzo ten chłopak jest wykończony psychicznie.
Każdy kolejny dzień był dla niego jedną wielką niewiadomą. Wieczorem kładąc się spać nie mógł przewidzieć jak będzie się czuł następnego dnia.
Było to dla niego niezwykle trunde.
Telefon Annabelle nagle się rozdzwonił,co przyprawiło dziewczynę o dreszcze.
Choć na chwilę zapomniała o świecie w jakim się znajduję,a dzwoniący uporczywie telefon wyrwał ją z tego błogiego stanu.
-Tak ? -odebrała,nie sprawdzając uprzednio kto próbował się z nią skontaktować.
-Cześć,Ann...Pomyślałem,że moglibyśmy się spotkać.-rozpoznała głos należący do jej przyjaciela Ashtona'a.
-Umm,cześć. Teraz nie za bardzo mogę,ale mam wolny wieczór ?
-W takim razie co powiesz na mały seans filmowy u mnie w domu ?
-Brzmi nieźle.Tylko nie zapomnij o popcornie. I żadnego Hobbita,nienawidzę tego.
-Tak jest,królewno.
Kiedy tylko się rozłączyła od razu wróciła do ośrodka.
Odwiedziła wszystkich pacjentów na przydzielonym jej piętrze i kiedy miała wejść do pokoju blondyna zawachała się.
Po tym co wydarzyło się między nimi po ataku Luke'a miała mieszane uczucia.
Między nimi przez te cztery tygodnie narodziła się jakiegoś rodzaju wieź,ale trufno było jej dokładnie to opisać.
Lubiła go,nawet bardzo...
Chciała spędzać z nim czas,ale przede wszystkim mu pomóc.
I nie robiła tego tylko ze względu na służbowe polecenie,darzyła go sympatią i nie wyobrażała sobie,aby miała tego nie uczynić.
Poprawiła niedbałego koka i chwyciła za klamkę,która od razu ustąpiła.
Weszła w głąb pokoju i dostrzegła chłopaka,który siedział na parapecie wyścielanym różnej wielkości poduszkami,wpatrując się w widok za oknem.
-Cześć.- powiedziała niepewnie kładąc ręce na jego ramionach.
Lucas otrząsnął się i spojrzał na nią spod kaskady swoich długich rzęs.
-Cześć.-odpowiedział poklepując miejsce obok siebie.
Annabelle zrobiła to o co prosił.
-Jak się czujesz? -zapytała.
-Wydaje mi się,że lepiej...
-Wydaje ci się ?
-Tak,ponieważ wcale się tak nie czuje. Ale skoro od porannego incydentu już nic się nue wydarzyło,jest lepiej.
-Pewnie tak.
Chłopak wyraźnie się spiął i zaczął niespokojnie kręcić się na miejscu.
-C-zy mogę się do ciebie przytulić ?- zapytał po chwili ciszy.
-Och...jasne,żeby tak.-odpowiedziała,a blondyn przyciągnął ją do siebie i owinął jej ciało swoimi długimi rękoma.
-Cieszę się,że tu pracujesz. Było tu już tak wiele osób,ale to twoja obecność sprawia,że jest mi łatwiej. Dziękuję ci za to.
-To nic wielkiego Luke,ale cieszę się,że w jakimś stopniu przyczyniłam się do tego,że czujesz się lepiej.
-Boję się tylko co stanie się ze mną kiedy odejdziesz. Bo w końcu jak długo można przebywać wśród wariatów.
-Nie jesteś wariatem. I jak na razie nie planuje odejścia. Cieszę się mogąc pomagać innym ludziom.
Chłopak spojrzał na zegarek,który wskazywał godzinę siódmą.
-Musisz już iść,prawda ?
Ann spojrzała w tym samym kierunku co Lucas.
-Och...no tak. Skończyłam właśnie swoją zmianę.
I właśnie wtedy wpadła na pewien pomysł.
Musiała tylko zapytać ciocię,czy nie będzie miała ku temu przeciwwskazań.
-Umówiłam się z moim znajomym na mały maraton filmowy...pomyślałam,ze jeśli tylko chcesz mógłbyś wybrać się tam ze mną.
-Ooo...naprawdę ?
-Tak,Ashton napewno nie będzie miał nic przeciwko.
-Ashton ? Twój chłopak ?
-Przyjaciel.
-Dawno nie wychodziłem poza mury ośrodka... jesteś pewna,że chcesz mnie tam zabrać ?
-Na 1000 %.
-A doktor Moulton ? Myślisz,że się zgodzi ?
-Jakoś to zalatwię.-powiedziała i pobiegła do drzwi,aby chwilę póżniej opuścić pokój

niedziela, 7 grudnia 2014

Chapter 3



Kilka kolejnych dni po wyjściu Luke’a za szpitala było okropnych. Chłopak zamknął się w swoim pokoju w ośrodku i nie dopuszczał do siebie nikogo, nawet Annabelle. Przestał przyjmować leki,co oznaczało,że kolejny atak może nastąpić w każdej chwili.
Doktor Moulton próbowała przemówić mu do rozsądku,jednak każda taka próba kończyła się tym,że chłopak czuł się jeszcze gorzej.
W końcu zrozumiała,że dla jego dobra powinna przynajmniej  na kilka dni zaprzestać swoich działań.
Przez siedem dni Lucas nie utrzymywał kontaktu z żadną z osób ze swojego otoczenia.
Zdawkowo odpowiadał na każde z zadanych pytań i nie krył się ze swoją opinią na temat ośrodka i lekarzy tu pracujących.
Prze te siedem dni Luke obwiniał samego siebie. O wszystko…
O śmierć ojca.
O to,że porzuciła go matka.
O to,że gdyby nie Elisabeth,wylądowałby w domu dziecka.
Ta lista była,aż nazbyt długa,a Luke z każdym kolejnym odhaczonym punktem coraz bardziej wyniszczał się psychicznie.
Starał się to wszystko zrozumieć. Pojąć dlaczego te okropne rzeczy spotykają właśnie jego i co jest tego przyczyną.

Ósmego dnia nie wytrzymał. Wpadł w pewnego rodzaju szał i każda rzecz jaką miał przed sobą niemiłosiernie go irytowała.Zaczął bez opamiętania demolować  pokój,zupełnie zapominając o otaczającej go rzeczywistości. Odgłos tłuczonego szkła dawał mu ogromną satysfakcję i tylko dzięki tej chwili słabości zapomniał o tym jak bardzo jego życie jest beznadziejne.
Choć przez chwilę mógł poczuć się wolny.

*
Kilka pokoi dalej spała Annabelle. Obudził ją hałas,który zdawał się mieć swoje miejsce w jednym z pokojów na jej piętrze.
Dziewczyna pośpiesznie wstała, nałożyła na siebie szlafrok,a bose stopy wsunęła w puchowe kapcie.
Delikatnie nacisnęła na klamkę,a kiedy ona ustąpiła wyszła z pomieszczenia.
Przemierzała korytarz próbując zorientować się z którego pokoju dochodzi hałas.
W kilku pierwszych pokochaj,które mijała panowała zupełna cisza,a jedyne co dało się usłyszeć do pochrapywanie pacjentów.
Kiedy stanęła przed salą 458 natychmiast zamarła. Wiedziała już,że Luke’a nawiedził kolejny atak.
Bała się wejść do środka,bo nie wiedziała w jakim stanie może go zastać tym razem,jednak świadomość,że może mu się coś stać była okropna.
Szarpnęła za klamkę i momentalnie znalazła się w środku.
Podbiegła do chłopaka i chwyciła go za ręce uniemożliwiając chwycenie kolejnego przedmiotu.
-Puść mnie !-krzyknął i wyrwał się jej.
Brunetka drżała,jednak nie zastanawiała się nad kolejną próbą przytrzymania go.
-Wyjdź stąd,natychmiast !-krzyczał,jednak ona starała się nie zwracać na to uwagi.
-Luke…Musisz się uspokoić,proszę cię.
-Jestem jak najbardziej spokojny,nie widzisz ?-odparł pogardliwie.
-Annabelle,odejdź od niego!-w pokoju rozniósł się przerażony głos doktor Moulton.
-Musimy mu pomóc. Zaraz wszystko będzie dobrze.
-Annabelle,proszę odejdź od niego. On może zrobić ci krzywdę.
-To nieprawda. Luke nie zrobi mi niczego złego.-powiedziała bardziej do siebie niż do ciotki.
W pewnym momencie przywarła do chłopak całym ciałem. Nie miała pojęcia co nastąpi za chwilę z jego strony.Bała się,ale równocześnie pragnęła,aby ustąpił i ją objął.
I pomimo jego wcześniejszego oporu ,to w końcu nastąpiło. Lucas spuścił ręce wzdłuż jej ciała i umiejscowił swoją głowę w zagłębieniu jej szyi.
W pomieszczeniu nastała zupełna cisza,przerywana gwałtownym wciąganiu powietrza przez Luke’a.
Dokor Moulton zdała sobie sprawę,że po całym tym incydencie Lucas i Annabelle będą chcieli zostać sami,dlatego opuściła pokój.
-Przepraszam.-wyszeptał chłopak prze łzy.-Tak cholernie cię przepraszam.
-To nic. Już jest dobrze,Luke.
Dziewczyna odsunęła się od niego i spojrzała na twarz blondyna.
Jego policzki były mokre od łez,więc dziewczyna otarła je rękawami szlafroka.
-Będzie dobrze,tak ?-zapytała,a on pokiwał delikatnie głową.
-Przepraszam,że po raz kolejny mnie takiego widziałaś .Jest mi tak kurewsko wstyd.
-Niepotrzebnie. Nie winię cię za to jaki jesteś.-odparła i ucałowała delikatnie kącik jego ust.-Bo to czyni cię wyjątkowym.-dodała po chwili.
-Nie jestem wyjątkowy.
-Jesteś wyjątkowy dla mnie.

Ona jeszcze o tym nie wiedziała.
Ale jej serce już do niego należało.