poniedziałek, 10 listopada 2014

Chapter 1

Chłopak opierał się plecami o zimną ścianę,próbując unormować swój oddech.
Krople deszczu spływały po jego twarzy dając przyjemne ukojenie ciało,jednak tego samego nie można było powiedzieć o duszy.
Musiał stamtąd uciec. Nie mógł już dłużej słuchać tych bredni.
Od czterech lat każdy próbował wmówić mu,że jest jest chory i zmusić do połykania jakichś tabletek,które podobno miały mu pomóc.
Jednak wcale tak nie było. Czuł się po nich jeszcze gorzej,ale poza Elisabeth nikt tego nie rozumiał.
W końcu nie wytrzymał, musiał jakoś odciąć się od tego świata.
Świata,w którym uważany był za chorego psychicznie.
Ale przecież to nieprawa. Był całkiem zdrowy,ale ci ludzie już dawno postradali rozumy i nie potrafili przyjąć tego do wiadomości.
Nie mógł już tego wytrzymać.
Chłopak nie zdążył się nawet zorientować kiedy z jego oczu zaczęły wypływać łzy.
Mieszały się one z zimnymi kroplami deszczu.
-Nie jestem chory.-załkał osuwając się po ścianie.-Nie jestem.
W tym samym momencie dobiegła do niego Annabell. Dziewczyna uklękła obok blondyna i chwyciła jego twarz w dłonie,zmuszając go tym samym do spojrzenia jej w oczy.
-Posłuchaj, Luke. Musisz wrócić ze mną do ośrodka.
-Nie chcę. Nie mogę.-majaczył unikając jej wzroku.- To mnie niszczy, rozumiesz ? Nie mogę tak wrócić.
Brunetka westchnęła przeciągle i przyciągnęła go do siebie. Osiemnastolatek dłuższą chwilę wahał się,jednak po chwili oddał jej uścisk.
Annabell była wolontariuszką i najnowszym nabytkiem ośrodka. Jeśli wierzyć plotką była siostrzenicą doktor Moulton.I po części miało to sens,bo to właśnie Lukowi poświęcała większość czasu,który tam spędzała.
Przez te dwa tygodnie udało im się nawiązać pewnego rodzaju więź. Nie można byłą nazwać ich jeszcze przyjaciółmi,ale byli na dobrej drodze ku temu.
-Już w porządku ?-zapytała blond kosmyki z czoła chłopaka.
Lucas spojrzał na nią swoimi błękitnymi tęczówkami i uśmiechnął się smutno.
-Musimy już wracać ?-zapytał.
-Jeśli chcesz możemy wybrać się na spacer.-zaproponowała,a na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.
Annabell podniosła się i wyciągnęła w kierunku chłopaka rękę,którą niepewnie chwycił.
-Spokojnie, nie gryzę.-zażartowała, na co chłopak cicho się roześmiał.
Luke chciał ruszać do przodu,jednak jego wzrok spoczął na ich złączone jeszcze dłonie.
-Czy nie będziesz miał nic przeciwko jeśli..?
Dziewczyna zmarszczyła brwi nie wiedząc co blondyn ma na myśli.
Podążyła na jego wzrokiem i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie czego od niej oczekiwał.
Na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Brunetka patrzyła na niego ze swego rodzaju rozczuleniem. Wyglądał naprawdę uroczo,jak zagubiony,mały chłopiec.
Teraz zupełnie nie przypominał tej osoby,którą stawał się kiedy miewał zaburzenia psychosomatyczne.
-Jasne,że nie.-odparła i ruszyła przed siebie.

 *
 Dziewczyna przemierzała długi korytarz ośrodka,aby chwilę później pojawić się przed drzwiami pokoju 458.
Wyciągnęła przed siebie rękę i zwinnym ruchem zastukała w drewno.
Mijały kolejne sekundy,a cisza,ani razu nie została przerwana.
-Luke,jesteś tam ?-zapytała po raz kolejny pukając.
Cisza.
-Luke ?-chłopak nadal nie odpowiadał,co zaczynało robić się niepokojące,bo o tej godzinie wszyscy pacjenci powinni być już w pokocjach.
Zaryzykowała i  postanowiła wejść do środka. Jednak jedyną rzeczą jaką dało się usłyszeć,było skrzypienie uchylanych przez nią drzwi.
-Luke ?
Brunetka sprawdziła czy chłopak,aby nie śpi ,lecz jego łóżko było w nienaruszonym ścianie.
Dziewczyna weszła w głąb pokoju i zapaliła światło.
Z jej gardła wyrwał się zdławiony krzyk i niemal od razu zakryła usta dłonią.
-Boże Luke, dlaczego,to zrobiłeś ?-załkała i rzuciła się na podłogę zaczynając potrząsać chłopakiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz